Ci, którzy obejrzeli mój filmik ze stycznia 2014 roku, widzieli już tą lampę biurkową. Większość zapewne rozpoznaje lampkę z warszawskiej fabryki Antoniego Marciniaka, ale ta dużo większa czterdziesto-centymetrowa pochodzi z Krakowa.
Celowo w taki sposób skonstruowałem ujęcia w filmiku, aby pokazać, że nasz dizajn wcale nie odbiegał od idei europejskich, a wręcz je kształtował. Gdybyśmy wywieźli obydwie lampki do Berlina, ich badacze chętnie przyznaliby sobie to wyjątkowe wzornictwo. Ja odważę się napisać, że nasi rodzimi historycy sztuki zrobiliby podobnie tzn. przypisali Niemcom, a nawet gdyby znali katalogi polskich firm, rozpisywaliby się nad ideą, kierunkiem, naśladownictwem, a być może ktoś doszukiwał się ukrytych agentów w polskich firmach, wykształconych po kryjomu zagranicą. Może troszkę przesadzam, ale szczerze mam dość, jak w niemal każdym opracowaniu muszę przeczytać kogo to polscy projektanci kopiowali albo przynajmniej naśladowali. Czy Wy drodzy badacze nie możecie po prostu pisać o polskiej sztuce stosowanej? Czy naprawdę uważacie, że Francuzi, Anglicy, Niemcy, Austriacy pisząc o własnym wzornictwie, opisując własne wyroby, poświęcają całe szpalty na przedstawianie tych zagranicznych. Co innego, jeśli tekst jest przekrojowy i traktuje całe wzornictwo europejskie.
Nie jest Wam przykro, że np. w publikacji „Awangarda dwudziestego wieku. Wielka historia sztuki. Tom 9”, nie ma nawet wzmianki o Kobro czy Strzemińskim? Ja tego nie kupię – bo wiem; ale polski wydawca, mimo przedruku, kształtuje wiedzę nad wyraz błędną a w najlepszym razie niekompletną. Zapewne podobnie jest w innych tematach.
Do muzealników także mam dużo żalu, by Wy macie wpływ wizualny. Czy naprawdę uważacie, że Francuzi odwiedzą wasze wystawy bo macie szkła Galle, albo Czesi przyjadą do Polski oglądać wyroby Mosera? Oni to wszystko, a zdecydowanie więcej mają u siebie, mają publikacje, doskonałe opracowania itd. Czy Wy w ogóle byliście w jakimś muzeum zagranicą? Po cholerę Wam platery niemieckie czy francuskie, zróbcie porządne zakupy dzieł Keilowej, a nawet bezimienne, ale wytwarzane w polskich fabrykach. Czy polskie lampy maja stać tylko u kolekcjonerów? Gdybyście choć raz mieli w ręku wyrób Marciniaka, byście docenili wkład nie tylko projektanta, bo to, choć słabo, można odczytać z katalogu, docenilibyście wkład inżynierów i rzemieślników pracujących nad detalem technicznym.
Podsumowując, piszcie i pokazujcie, „nasze, polskie” – tak mówiła mi Cyganka sprzedając wazon Hortensji. Przyjdzie czas na porównania z innymi, ale najpierw trzeba pokazać własne rzemiosło.
A miało być o Terleckim.
Otóż, ta wspaniała, na wskroś modernistyczna lampa biurkowa, została zaprojektowana i wyprodukowana przy ulicy Łobzowskiej 11 w Krakowie. Posiadam kopię katalogu Wytwórni Świeczników i Żyrandoli Józefa Terleckiego z 1937/1938 roku. Firma chwali się medalem otrzymanym w 1935 roku podczas „Ogólnopolskich Targów Rzemiosła w Poznaniu” i prezentuje swoją ofertę na 155 stronach. Niestety identycznej lampy nie znalazłem, jest podobna, ale moja jest sygnowana.
Takie wyroby wypada nazywać rasowe. Podstawa i klosz zostały wykonane z jakiegoś innego stopu niż mosiądz, wygląda na tzw. biały metal, ma niewielkie wżery. Kiedyś chciałem nałożyć świeżą warstwę niklu, ale odradzono mi, bo wżery pod wpływem kwasów mogłyby się powiększyć. Noga i cała reszta elementów wykonana jest z mosiądzu. W lampie, inaczej niż u innych producentów, rozwiązano mocowanie oprawek. Znalazłem dwie identyczne lampy biurkowe w jednym z naszych, można powiedzieć, kultowych budynków. Ale o tym, dopiero będzie relacja z mojej ubiegłorocznej wycieczki.
Chciałem już publikować powyższy tekst, ale dopiszę jeszcze kilka słów, a propos moich subiektywnych opinii o polskich historykach sztuki i muzealnikach. Powyższe żale są kontynuacją moich uwag, opisanych w relacji z płockiej sesji „Polskie Art Deco”, które zostały bardzo dobrze przyjęte przez profesora Olszewskiego, a także pozostałych uczestników, i tak jak napisałem w tamtym poście, nie wszystkich się tyczą. Was, którzy jako jedni z pierwszych zaznajomią się z tym tekstem, proszę o rozpowszechnianie mojego głosu. Chciałbym abyście wiedzieli, że nie jest to tylko mój głos, ale wielu czytelników, wielu moich znajomych, którzy chcieliby, aby podejście do polskiej sztuki stosowanej zmieniło się. „Cudze chwalicie, swojego nie znacie”, tak dosadne przysłowie, jest jak najbardziej na miejscu. Zwracam się także do kolekcjonerów i antykwariuszy, nawet tych a może szczególnie tych, którym moja działalność blogowa nie podoba się; przekazujcie dalej moje teksty, robię to także w Waszym interesie.
Ponieważ piszę kilka postów jednocześnie i jestem w trakcie pisania „łódzkiego”, w którym m.in wystąpi Bogusław Linda (będzie tłem), to bardziej przemówiły do mnie słowa Andrzeja Wajdy: „Przez film o losach Strzemińskiego chcę dzisiaj powiedzieć, że musimy podjąć rozmowę, która cały czas w Polsce powraca, na temat narodowej sztuki. Nie możemy jej robić tylko dla nas. Kiedy ja studiowałem w Filmówce, w Łodzi powstawały filmy, które wchodziły na międzynarodowe ekrany. To my wyprowadziliśmy kino polskie na świat i tylko ze światem możemy się mierzyć.”
Słowa Wajdy spokojnie możemy przenieść na grunt promocji polskiej sztuki użytkowej. Jeśli nie pokażemy naszej narodowej sztuki, to nikt za nas tego nie zrobi. Trzeba pisać i publikować, gromadzić zbiory i pokazywać. Przyjdzie czas na porównania, bo jak mamy się mierzyć ze światem, jeśli nas nie znają.
Nic dodać, nic ująć.
26 lat naszej wolności niewiele nas nauczyło – a chyba jeszcze bardziej wpędziło w jakieś kompleksy – tej wiecznej pogoni za zachodnim stylem życia.
Mam takie wrażenie, że z promocją naszej własnej sztuki jest jak z modą na zagraniczne wakacje. Lepiej brzmi w towarzystwie przyznać się do egzotycznych wojaży niźli zakopania w jakimś grajdole w Karwi czy Juracie…
Huta Niemen, Zawiercie, Hortensja, Bracia Buch, Norblin, Marciniak, Borkowscy…, mnożyć można bez liku – nie mają dla wielu kolekcjonerów, antykwariuszy czy muzealników takiego sznytu jak owe Mosery, Lalique, Bracia Daum, czy przedmioty z Bauhausu…
Analogicznie – II Rzeczpospolita, ledwo osiągnęła stan pełnoletniości – w dniu 1 września miała za sobą 21 lat istnienia. A startowała w niepomiernie gorszej sytuacji, niż Polska w jakiej my obecnie żyjemy. Powiodło się scalenie trzech zaborów w jedno sprawnie działające państwo. Państwo dumne i bez kompleksów, choć biedne to nie epatujące wszędzie i zawsze jakże dzisiaj popularnym sloganem”bycia na dorobku”
Tamtą biedną i rolniczą Polskę stać było na wystawianie za własne środki pawilonów na wystawach światowych, czy targach sztuki. Długo nie przyszło czekać – 1925 rok Paryż – Międzynarodowa Wystawa Sztuki dekoracyjnej – wielki sukces młodego Państwa – i jeszcze większy polskiej artystycznej awangardy. Zaczyn pod wykształcenie się owego polskiego stylu narodowego – jakim stało się art deco, a w końcu lat 30 – modernizm.
Wielkie inwestycje – ze sztandarową Gdynią, magistralą węglową, modernizacją przemysłu ale i podnoszeniem poziomu cywilizacyjnego całego kraju. Zwieńczone budową Centralnego Okręgu Przemysłowego. A we wszystkich tych działaniach uczestniczyły polskie firmy – działające czasem bez mała od ponad stu lat.
Polskiemu ministrowi spraw zagranicznych, nie uszło by”na sucho” zamówienie wyposażenia gmachu ministerium poza granicami kraju. Począwszy od prac projektowych, a skończywszy na drobnym wyposażeniu w postaci sreber stołowych, platerów, porcelany czy szkieł. Państwo jak tylko mogło, skwapliwie korzystało z promowania własnego przemysłu. Tak państwowego jak i prywatnego.
Niestety – obecnie jakby na odwrót – zachwycamy się „cudzym” zupełnie zapominając że sami potrafimy.
Irku, Podpisuję się obydwiema rękami. Wiem, że należy znać projekty włoskie, niemieckie itd., ale irytuje mnie, kiedy polscy historycy sztuki (oczywiście nie wszyscy) piszą „wywody” o nie polskich projektach. Może wynika to z faktu, że tam są gotowe opracowania, a tu się trzeba pomęczyć, pozbierać archiwalia informacje. „Mielenie” np. Bauhausu po raz enty, kiedy nie pracujesz na archiwaliach tylko na opracowaniach jest łatwiejsze. Do tego wszystkiego jesteśmy jedyną stolicą europejską, która nie ma Muzeum Sztuki Dekoracyjnej -JEDYNĄ!!!
Zawsze trzymam kciuki za takich kolekcjonerów jak Ty i jak mogę staram się też coś zrobić.
Szanowni Państwo, z dużym poruszeniem przeczytałem ten artykuł, ponieważ Józef Terlecki był moim dziadkiem, ojcem mojej mamy.
Jezeli macie Panstwo dostęp do innych materiałòw dotyczacych firmy Jozef Terlecki Lampy Elektryczne, bardzo proszę o kontakt.
Firma mojego dziadka zostala po wojnie rozszabrowana przez komunistow na mocy stosownych „ustaw”. Dziadek nigdy się z tym nie pogodził. Zmarł w 1962 roku. Ležy na cmentarzu Rakowickim w Krakowie