Nie planowałem zakupić manekina, ale tak jakoś mi się spodobał, że wziąłem po małych negocjacjach, bo pragnę przekazać, że nie kupuję żadnych staroci, jeśli sprzedawca nie chce nic opuścić. Oczywiście zdarzają się tacy, z którymi rozmowy o ewentualnym obniżeniu ceny idą jak krew z nosa, jednak zazwyczaj udaje się wynegocjować całkiem pokaźne kwoty. Bywały eksponaty niezmiernie pożądane przeze mnie, które wziąłbym bez negocjacji, mało tego – zapłaciłbym więcej, ale jest coś takiego w człowieku, że musi, po prostu musi negocjować.
Manekina pewnie bym nie kupił, gdyby sprzedawca był bardzo uparty i nawet dlatego, że manekin jest oryginalny, stary i na wyjątkowej nodze, zupełnie innej niż wszystkie inne manekiny dostępne i niedostępne w tamtym czasie. Oczywiście stara śpiewka: „to nie mój towar, znajoma dała do sprzedania, nie mogę taniej” była zapewne kłamstwem. Nie wiem dlaczego, ale bardzo często zdarza mi się słyszeć, że przedmiot jest w komisie czy ogólnie, że handlujący nie jest właścicielem rzeczy lecz tylko pośrednikiem, z czego powinienem automatycznie wnosić, że negocjacje są raczej daremne. Nie ulegam takim sugestiom.
Zatem manekin trafił do domu, po kryjomu wyciągnąłem wszystkie elementy z samochodu, tak aby żona nie widziała, bo zakup jak pisałem nie był planowany. Pomyślałem, że po odnowieniu gdzieś się go postawi i wtedy zobaczymy co dalej. Nie jest to przedmiot jakoś specjalnie użytkowy, raczej dekoracyjny, oczywiście pod warunkiem, że nie jesteśmy krawcami. Mam jakąś starą maszynę Singera, ale nie działa, zresztą nie potrafię szyć, choć chętnie bym się nauczył.
Mebli, czy innych przedmiotów drewnianych także nigdy nie odnawiałem, postanowiłem jednak, że tego nauczę się sam, wspomagając się różnego rodzaju poradnikami. Taka próba przyda się przed renowacją drewnianych elementów lamp, najczęściej żyrandoli, których miałem kilka i tylko czekały, dość zresztą długo na odświeżenie. Wcześniej jeśli miałem jakiś mebel, tym bardziej wartościowy, dostarczałem do znajomego renowatora aby zajął się nim profesjonalnie, mogłem wtedy podpatrzeć i popytać coś nieco, ale samodzielna naprawa choć początkowa wydawała się łatwa, nie była taka łatwa.
Jak widać, moje doświadczenie rozpocząłem od pracy nad litym drewnem, co jest oczywiście łatwiejsze niż renowacja przedmiotów fornirowanych. Zakupiłem trochę narzędzi i przyborów, które wydawały się niezbędne w/g poradników i tekstów w internecie. Postanowiłem, że nie będę bawił się w jakieś lakierowanie drewna lecz ostateczne wykończenie wykonam szelakiem. Kiedyś, jak chemia nie była na takim poziomie jak obecnie, wszystko zrobione z drewna pokrywano szelakiem – naturalną powłoką, która choć ma wiele wad to jest niezwykle delikatna w dotyku, nie niszczy drewna i wygląda wspaniale.
Nie będę dokładnie opisywał jak przeprowadziłem renowację, ale najtrudniejsza byłą ocena czy już wystarczy warstw szelaku i czy każda powierzchnia jest jednakowo nim pokryta.
W międzyczasie próbowałem wyczyścić/umyć korpus manekina, próbowałem różnych specyfików i metod, ale wszystkie były nieskuteczne. Korpus wykonany jest z kilkudziesięciu warstw papieru, najczęściej gazet, zatem należy raczej go chronić przed zamoczeniem. Znajomy opowiedział mi, jak z kolei jego znajoma, chcąc wymyć korpus starego manekina, wrzuciła go do wanny pełnej wody. Nie wiem, może myślała że jest plastikowy, jak współcześnie produkowane, w każdym razie padaliśmy ze śmiechu żałując, że nie włożyła go do pralki, bo zapewne by to zrobiła gdyby manekin się zmieścił.
Postanowiłem zdjąć stare płótno lniane i pokryć je nowym, tzn. chciałem aby zrobiła to jakaś krawcowa bądź krawiec, było mi wszystko jedno bo i tak znalezienie krawcowej czy krawca graniczy z cudem. Namierzyłem krawcową w swojej mieścinie, więc krawca już nie poszukiwałem, ale co z tego jak ona stwierdziła, że takich rzeczy się nie podejmuje. Musiałem uruchomić więcej znajomości i w końcu starsza pani, zapewne babcia, za moją głęboką namową w akcie desperacji, zdecydowała się obszyć korpus manekina, oczywiście z zastrzeżeniem, że niekoniecznie może jej wyjść.
Kupiłem len, choć nie przyszło to łatwo, bo nie wiedzieć czemu w ogromnych sklepach z materiałami nie mieli surowego płótna lnianego, nie mówiąc już o kolorze czy fakturze. W końcu, zupełnie przypadkiem przechodząc obok sklepu dla plastyków, natknąłem się na zwoje interesującego mnie materiału. O ile pamiętam, było kilka kolorów i splotów. Sprzedawca, kiedy nie mogłem się zdecydować na rodzaj i ilość, zapytał jak duży będzie obraz i jaką techniką maluję, bo trzeba wziąć naddatek materiału i wybrać odpowiedni do techniki splot. Nie miałem nikogo znajomego w ASP żeby zadzwonić i zapytać, zresztą i tak co może wiedzieć przyszły artysta malarz o manekinie, pokazałem że obraz ma być mniej więcej od dolnej szczęki do pasa plus naddatek a szerokości dwa razy od ramienia do ramienia, plus naddatek oczywiście. Co do splotu, pokazałem które płótno, stwierdzając że do mojej techniki każdy jest dobry, ale ten ma najładniejszy kolor. Sprzedawca oczywiście zrobił minę, bo przecież skoro zamaluję płótno, to kolor lnu nie będzie widoczny.
Po tygodniu miałem obszyty korpus czyściutkim materiałem, krawcowa ponarzekała, że było trochę przy tym roboty, chociaż uszyłaby wcześniej gdyby nie musiała opiekować się wnukami. Jeden końcowy szef z boku wyszedł trochę krzywo, ale nie miałem sumienia narzekać, zabrałem korpus i rozpocząłem montaż manekina.
Aha, przypomniała mi się jedna trudność, na jaką natrafiłem w trakcie renowacji, mianowicie brakowało drewnianego kija, przechodzącego osiowo przez korpus. Jest to element zupełnie niewidoczny, więc nie robiłem z tego żadnego problemu podczas zakupu. Kij ten z jednej strony wchodzi w gniazdo nogi, a od drugiej (od góry) nakręcona jest drewniana kula. Nie wiem dlaczego go nie było, może były właściciel pożyczył go sobie do szczotki albo innej łopaty do odśnieżania i akurat manekin był pod ręką. Ja w każdym razie poszedłem w odwrotnym kierunku i szukałem kija do szczotki ale o odpowiedniej średnicy i w miarę prostego. O ile z tym nie było problemu, to miałem zagwozdkę z mocowaniem kuli, ponieważ oryginalnie miała gwint wewnętrzny i była nakręcana na kij. Mogłem różnie rozwiązać ten problem, np. na stałe przymocować kulę, nie chciałem jednak tego robić. Zdecydowałem, że wykonam gwint na kiju samodzielnie. Zmierzyłem najpierw głębokość gwintu w kuli oraz ilość zwojów, następnie odmierzyłem taką samą długość na jednym z końców kija i nawinąłem równomiernie cienki drucik tyle razy ile było zwojów. Drucik wskazywał ścieżkę gwintu, posłużyłem się nożykiem i pilnikami aby wykonać rowek, znaczy gwint.
Tak więc, zmontowałem kompletnego manekina i byłem z siebie zadowolony, zastanawiałem się gdzie go postawię no i jaka będzie reakcja żony. Nie dało się ukryć, że coś majstruję znikając do swojego mini warsztatu urządzonego w garażu. Zawsze mówię, że pracuję nad tajnym projektem, a co za tym idzie nie będę wcześniej pokazywał co to jest. Tym razem dodałem, że będzie to niespodzianka, coś co jej się spodoba, choć niekoniecznie, a tak naprawdę nie chciałem usłyszeć, że znowu zagracam mieszkanie. Z tą niespodzianką dla kobiet to jest raczej duży kłopot, bo kobiety owszem uwielbiają niespodzianki, pod warunkiem, że niespodzianką jest coś co one chcą. Odpada kupowanie na przykład perfum, które one nie używają, albo lakierów do paznokci, bo prawie zawsze facet nie trafi (musi znać kod).
Usiadłem i jeszcze raz zastanowiłem się nad manekinem, tyle pracy w niego włożyłem a tu miałoby się okazać, że trzeba go oddać w prezencie, sprzedać albo rozmontować i zmagazynować na nie wiem jaki czas. W razie czego pomyślałem, że mam przynajmniej zapasowy kij do łopaty do odśnieżania. I w tym momencie patrząc na swoje dzieło, wpadłem na świetny pomysł. W miejscu gdzie są drewniane zaślepki w korpusie manekina, a u człowieka wychodzą ramiona, zrobię dwa wieszaki, tzn. zamontuję wypustki w kształcie pokrętła z nogi manekina. Oddałem tokarzowi pokrętło na wzór, aby wykonał dokładnie dwa identyczne elementy, oczywiście bez gwinta. Musiałem kolejne kilka dni poświęcić na barwienie drewna i politurowanie, przez co prezentacja niespodzianki nieco się przesunęła. W tym momencie byłem pewien, że niespodzianka się spodoba, a przynajmniej będzie dedykowana i szalenie praktyczna, ponieważ kobiety zawsze mają kłopot, gdzie postawić torebkę, nie mówiąc już o tym jak mają coś znaleźć w torebce, a nie wiadomo gdzie ta torebka jest.
Zatem od kilku lat, żona wiesza używaną w danym momencie torebkę na manekinie, znajomi też, dodatkowo manekin służy jako wieszak na kurtki czy płaszcze.
Świetny element wystroju, nic dodać nic ująć.
Super wygląda 🙂 sama bym taki chciała 😉
Super, bardzo mi ten artykuł pomoże, bo właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką starego manekina w podobnym stanie jak ten był przed renowacją, teraz przynajmniej wiem od czego zacząć 😉
Osobiście najbardziej podoba mi się manekin, który ma na sobie widoczne oznaki upływającego czasu i nie jest doskonaly, bo kupuje jako stary, jako antyk. Cudowne stare płótno, może być gdzie poprute, czy farba odrapana, wtedy jest klimatycznie i pięknie. Bliżej mi jednak do tego, by została oryginalna patyna, kolor, czy zapach.